Knut Hamsun Wiktoria
"Spoczął okiem na swych papierach i czyta, co
napisał. Tak, wyobraźnia znowu go poniosła. Nie ma on nic do czynienia ze
śmiercią ani z przejeżdżającym powozem. Wszakże pisze o pewnym ogrodzie, o
pewnym zielonym i bujnym ogrodzie, znajdującym się w pobliżu jego ojcowizny, o
ogrodzie zamkowym. O nim pisze. Spoczywa tam teraz martwy i śniegiem zasypany,
a mimo to pisze o nim i nie ma tam ani zimy, ani śniegu, natomiast
wszechwładnie panuje wiosna i zapach wiosenny, i zefiry wiosenne. I wieczór
jest. Woda tam dołem płynie cicha i głęboka, jest jakby jezioro ołowiane; bzy
pachną, a żywopłoty pokryte pączkami i listowiem zielonym i taka cisza w
powietrzu, że słychać tokowanie głuszca z drugiej strony przystani. Na jednej
ze ścieżek ogrodu stoi Wiktoria, sama, w białej sukience, w dwudziestej wiośnie
życia. Tak, to ona. Wzrostem przewyższa najwyższe krzaki różane, wzrok jej leci
ponad wodą ku lasom, na drzemiące w oddali fieldy; wygląda jakby dusza biała
wśród zieleni ogrodu. Od dołu z drogi słychać stąpanie, idzie parę kroków dalej
aż do ukrytej altanki, łokciami opiera się o mur i patrzy w dół. Wówczas
mężczyzna na dole zdejmuje kapelusz, kłania się nisko, niemal do samej ziemi.
Ona skinęła głową. Mężczyzna ogląda się, na drodze nie ma nikogo, kto by go
śledził, przeto podchodzi parę kroków w stronę muru. Wtedy ona się cofa i woła:
„Nie, nie!”, i wykonuje ręką gest obronny. „Wiktorio”, rzekł, „to święta
prawda, co pani niegdyś powiedziała, nie powinienem był o tym marzyć, bo to
niemożliwe”. „Tak”, odpowiada, „ale czego pan właściwie chce?” Podszedł ku niej
całkiem blisko, jeno mur ich dzieli, a odpowiedź jego brzmi: „Czego chcę? Widzi
pani, chcę postać tu tylko minutkę. Po raz ostatni. Pragnę być blisko pani,
najbliżej, jak tylko można, jak tylko można; tak, teraz stoję blisko pani!” Ona
milczy. Minuta mija. „Dobranoc”, mówi on i skłania kapelusz znowu aż do ziemi.
„Dobranoc”, odpowiada ona. I on odchodzi, nie oglądając się.”