Pokazywanie postów oznaczonych etykietą English Literature. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą English Literature. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 maja 2013

One Head four Legs


Elijah Gowin Bowl, Hymnal of Dreams, 2001

Virginia Woolf Do latarni morskiej
"Za każdym razem, gdy „myślała o jego dziele”, widziała wyraźnie przed sobą duży stół kuchenny. Sprawił to Andrew. Gdy go się kiedyś spytała, o czym są książki jego ojca, wyjaśnił: „O podmiocie i przedmiocie oraz o naturze rzeczywistości”. A kiedy powiedziała: „Boże kochany, nie mam pojęcia, co to znaczy” – doradził jej: „Niech pani pomyśli o stole kuchennym wtedy, gdy go pani nie widzi”. Odtąd, kiedykolwiek myślała o pracy pana Ramsaya, widziała przed sobą wyszorowany stół kuchenny. Teraz – kiedy dochodzili do sadu, umieścił się w rozwidleniu konarów gruszy. Z bolesnym wysiłkiem skoncentrowała uwagę nie na srebrzystej, chropowatej korze drzewa ani na jego liściach o rybim kształcie, lecz na widmowym kuchennym stole, jednym z tych szorowanych sosnowych stołów, o wyraźnych słojach i sękach (ich zaleta – muskularna tężyzna – ujawnia się latami całymi), który właśnie tkwił tam, z czterema nogami w powietrzu. Naturalnie, jeżeli ktoś spędzał wszystkie swe dni na patrzeniu na te kanciaste istoty, sprowadzając urocze wieczory, pełne różowych, błękitnych i srebrnych obłoczków do białego, sosnowego stołu o czterech nogach (a czynić tak zwykły najwspanialsze umysły), to kogoś takiego nie można oceniać jak zwykłego śmiertelnika."

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Free Letters

Elijah Gowin, Maggie and Orbs (Hymnal of Dreams), 2001
http://elijahgowin.com/?p=165 

Virginia Woolf O chorowaniu
"W chorobie słowa nabierają cech jakby mistycznych. Chwytamy to, co znajduje się pod powierzchnią ich znaczenia, instynktownie gromadzimy to, tamto i jeszcze coś - dźwięk, kolor, tu akcent, tu pauzę, które poeta, świadom, jak bardzo marne są słowa w porównaniu z ideami, rozsiał po stronicy, by kiedy się je zbierze, wywołały stan ducha, którego ani słowa nie opiszą, ani rozum nie wyjaśni. Niezrozumiałość ma nad nami w czas choroby ogromną władzę, i to zasadniejszą niżby to chcieli przyznać wyprostowani. W zdrowiu znaczenie zagłusza dźwięki. Inteligencja dominuje w nas nad zmysłami. Ale w chorobie, kiedy policjant schodzi ze służby, wpełzamy pod jakieś ciemne wiersze Mallarmego czy Donne'a, pod jakąś łacińską czy grecką frazę, a słowa wydzielają wonie i destylują smaki, więc kiedy w końcu docieramy do znaczenia, okazuje się ono daleko bogatsze, dlatego właśnie że najpierw mieliśmy dostęp zmysłowo, przez podniebienie i nozdrza, niczym do jakiegoś dziwnego aromatu."

niedziela, 7 kwietnia 2013

Wake Me Up

Brooke Shaden The Quiet Death

Virginia Woolf Fale
"I tak, ponaglani śpiewem chóru, wirowaniem wody i ledwie dosłyszalnym szumem wiatru, oddalamy się. Osypują się z nas małe okruchy. O! Upadło właśnie coś bardzo ważnego. Nie potrafię zachować spoistości. Zaraz usnę."

piątek, 18 stycznia 2013

Flower Me

Kristen Hagti Jilian Flowers, 2012

Kristen Hagti Megan in Flowering Bush, 2010 

Virginia Woolf Pani Dalloway
"Kwiaty: lewkonie, groszek pachnący, pęki bzu i goździki, masy goździków. I róże, i irysy. Ach, tak... wdychała słodki zapach ziemi ogrodowej rozmawiając z panną Prym, która była obowiązana jej służyć i która uważała, że Klarysa jest dobra, bo była dobra przed laty; bardzo dobra, tylko w tym roku wygląda starzej, kiedy tak porusza głową to w tę, to w tamtą stronę między irysami i różami, przybliża twarz do pęków bzu i oczy ma przymknięte, wdycha - po ulicznej wrzawie - rozkoszny chłód, zachwycający aromat. Nagłe otworzyła oczy i jak świeże, niczym najpiękniejsza bielizna prosto z prania, ułożona w wiklinowych koszach, wydały jej się róże; jak konwencjonalnie poprawne były czerwone goździki o sztywnych głowach; i groszek rozparty w swoich wazonach, biadoliła, śnieżnobiały, kremowy; mogło się zdawać, że jest wieczór i dziewczęta wyszły w batystowych sukienkach rwać groszek i róże, wyszły po skończonym cudownym dniu letnim o niemal granatowym niebie, po dniu letnim pełnym lewkonii, goździków, lilii; mogło się zdawać, że jest to chwila między szóstą i siódmą, kiedy kwiaty - róże, goździki, irysy, bez - żarzą się; białe, fioletowe, czerwone, pomarańczowe; wszystkie kwiaty płoną własnym, łagodnym i czystym światłem na parujących mgłą rabatach. Jakże ona kochała biało-szare ćmy zataczające kręgi nad ciastem z wiśniami, nad grzędą pierwiosnków wieczorem!"

wtorek, 11 grudnia 2012

What remains?


Alexey Alexeev Ambrotypes
http://www.ambrotype.ru/index_en.html

Virginia Woolf Fale
"Czyżby to był koniec opowieści? Coś w rodzaju westchnienia? Ostatnie zmarszczenie fali? Strużka wody w ścieku, która szemrząc wycieka? Dotknę stołu - tak - żeby odzyskać świadomość, chwili. Kredens zastawiony flaszeczkami, kosz pełen bułek, talerz bananów - to kojący widok. Lecz jeśli nie istnieją opowieści, jaki może być koniec albo jaki początek? Życie nie jest być może podatne na sposób, w jaki je traktujemy, usiłując je opowiedzieć. Kiedy tak człowiek siedzi późno w nocy, dziwne mu wydaje się, że nie ma większej władzy. Nie na wiele zdają się wtedy uporządkowane przegródki. To dziwne, jak siła uchodzi do jakiegoś wyschniętego potoku. Gdy tak siedzi się w samotności, wydaje się, że jesteśmy wyczerpani, nasze wody mogą zaledwie otoczyć luźno łodygę ostokrzewu, nie możemy już sięgnąć leżących dalej kamyków, żeby je zwilżyć. Już po wszystkim, to nasz koniec. Ale poczekajcie - siedziałem całą noc wyczekując - znów przebiega nas jakiś impuls, podnosimy się, ciężko suniemy po brzegu, nie sposób nas powstrzymać. To znaczy, ogoliłem się i umyłem, nie budząc żony zjadłem śniadanie, włożyłem kapelusz i poszedłem zarabiać na życie. Po poniedziałku następuje wtorek."

sobota, 3 listopada 2012

Freefall 4:35


 Monika Oliwa-Ciesielska Niesprawiedliwość (Injustice), 2009
http://www.mocografia.pl/ 

 Monika Oliwa-Ciesielska Wybór (Choice), 2009
http://www.mocografia.pl/galeria,01_przysnienie.html

William Shakespeare Hamlet
The Tragedy of Hamlet, Prince of Denmark
Akt IV, Scena Piąta

LAERTES
Co to jest? Skąd ten hałas?
O f e l i a wchodzi, fantastycznie ubrana w kłosy i kwiaty.
O wściekłości!
Spal mi mózg! Soli łez, straw mi zmysł wzroku!
Na Boga! Za to twoje obłąkanie
Ciężką zapłatę ściągnę z jego sprawców,
Tak, że aż szala od jej wagi całkiem
Na dół opadnie. O majowa różo!
Kochane dziewczę, luba siostro, wdzięczna
Moja Ofelio! Boże! czy podobna,
Aby dziewczęcy umysł był tak wątły
Jak życie starca? Miłość uszlachetnia
Naturę ludzką, gdy zaś ta szlachetna,
Wtedy zamyka najlepszą swą cząstkę
W grobie tych, których kochała.
 OFELIA
śpiewa
Pochłonęła go zimna mogiła,
Pieszczoty moje, nie ma was już!
I na grób jego ściekło łez siła.
Bądź zdrów, mój gołąbku!
LAERTES
Gdybyś przy zdrowych zmysłach chciała kogo
Zagrzać do zemsty, wymowniej byś tego
Dopiąć nie mogła.
OFELIA
Trzeba wam mówić pacierz po nim, skoro mówicie, że już po nim. Nieprawdaż, jak się to
ładnie składa? Fałszywy to sługa, który uwiódł córkę swego pana.
LAERTES
Ten nonsens więcej wart niż sensowność.
OFELIA
do L a e r t e s a
Oto rozmaryn na pamiątkę; proszę cię, luby, pamiętaj; a to bratki, żebyś o mnie myślał.
LEARTES
Przezorny obłędzie! Niezapomnienie łączysz do pamięci.
OFELIA
do Króla
Oto koper dla was i orliki. (do Królowej) Oto ruta; część jej wam daję, a część sobie zachowam; w niedzielę możemy ją nazywać zielem łaski, ale ty swoją rutkę musisz nosić trochę inaczej niż ja. Oto stokrotki. Rada bym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że szczęśliwie skończył.
śpiewa
Bo luby mój Jasio to skarb mój jedyny.
LAERTES
Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo
Zamienia ona w wdzięk i lubość.
OFELIA 
śpiewa
Czyliż on już nie powróci?
Czyliż on już nie powróci?
Nie, nie on śpi w grobie:
Zaśnij i ty sobie,
Już on nigdy nie powróci.
Śnieżną była jego broda,
Włos na głowie cały mleczny;
Już po nim, już po nim
Na próżno łzy ronim.
Boże, daj mu pokój wieczny!
i wszystkim dobrym chrześcijanom!
Będę się za was modliła. Bóg z wami!
Wychodzi.

sobota, 27 października 2012

Flow


Toni Frissell Weeki Wachee, 1947

Sylvia Camporesi Ofelia, 2004
http://silviacamporesi.it/?gallery=ofelia 

Virginia Woolf Fale
"W pustych, wyczekujących pokojach stoją złocone krzesła, a kwiaty, spokojniejsze, okazalsze niż  kwiaty w ogrodach, rozlewają się zielenią, rozlewają się bielą na tle ścian. A na jednym ze stolików leży jedna książka. To tak, jak mi się śniło, to tak, jak przepowiadałam. Jestem tu u siebie. Naturalnie stąpam po miękkich dywanach. Swobodnie posuwam się po gładko wypolerowanych podłogach. Zaczynam się rozwijać w tym zapachu, w tym blasku, jak paproć, kiedy rozwijają się jej poskręcane liście. Przystaję. Przypatruję się temu światu. Rozglądam się między grupkami nieznajomych ludzi. Wśród lśniących zielono, różowo, szaroperłowo kobiet stoją wyprostowane postacie mężczyzn. Są czarnobiali, pod ubraniami żłobią ich głębokie strumyki. Znowu wyczuwam odbicie w oknie tunelu - porusza się. Czarnobiałe postacie nieznajomych mężczyzn spoglądają na mnie, kiedy pochylam się do przodu; kiedy się odwracam, żeby spojrzeć na obraz, oni odwracają się także. Ich drżące dłonie unoszą się do krawatów. Dotykają kamizelek, chusteczek. Są bardzo młodzi. Zależy im na zrobieniu dobrego wrażenia. Czuję jak rodzi się we mnie tysiąc zdolności. Jestem na przemian figlarna, wesoła, rozmarzona, melancholijna. Jestem uczepiona dna, lecz płynę. Cała w złocie, płynąc w tę stronę, mówię do nich: "Podejdź". Falując czarno, mówię do innego" "Nie". Jeden rusza ze swego miejsca pod oszkloną szafką. Zbliża się. Idzie w moją stronę. To najbardziej podniecająca chwilia w moim życiu. Drżę. Faluję. Unoszę się jak roślina na rzece, porywana to w tę, to w tamtą stronę, lecz uczepiona dna, żeby mógł do mnie podejść. "Podejdź - mówię - podejdż". Ten, który podchodzi jest melancholijny, romantyczny, blady, ciemnowłosy. A ja jestem figlarna i niestała i kapryśna - bo on jest melancholijny, romantyczny. Jest tutaj. Stoi przy mnie."

czwartek, 25 października 2012

Ambrotype

Katie Cooke 

Isa Marcelli

Virginia Woolf Pani Dalloway
"Gdy kładła broszkę na stole, chwycił ją nagle skurcz bólu, jak gdyby lodowate szpony skorzystały z jej zadumy i wpiły się w nią niespodzianie. Nie jest jeszcze stara. Dopiero niedawno rozpoczęła pięćdziesiąty drugi rok życia. Ma jeszcze przed sobą tyle miesięcy do końca tego roku. Czerwiec, lipiec, sierpień. Pozostały prawie nietknięte. Podeszła do toaletki. I jak gdyby usiłując pochwycić spadającą kroplę, przedarła się do samego jądra tej chwili, zatrzymała ją - tę chwilę czerwcowego poranka przygniecionego ciężarem tamtych wszystkich poranków; spojrzała w lustro, na flakony, jak gdyby widziała je po raz pierwszy w życiu, zebrała całą siebie w jednym punkcie (patrząc w lustro) i zobaczyła delikatną, różową twarz kobiety, która tego wieczoru wydawała przyjęcie, zobaczyła Klarysę Dalloway, siebie."


niedziela, 21 października 2012

Shake spear!

Jacek Zydorowicz Sansini dene (Spróbuj szczęścia), Stambuł 2011

"Węże cętkowanej skóry, 
Jeże, padalce, tyrtony, 
I wy zielone jaszczury"
W. Shakespeare Sen nocy letniej 

Angela Carter Mądre dzieci
"Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj, dzień, w którym rozpoczął się Sen...Wszyscy stawiliśmy się w kostiumach - gromada błaznów. Nie żadne ckliwe rusałki z motylimi skrzydłami w kwietnych wiankach na głowie. Nic z tych rzeczy. Jako Kwiat Groszku i Kwiat Gorczycy wystąpiłyśmy w majtkach i biustonoszach, na których przypięto liście, akcentując pewne miejsca, a w naszych krzaczastych perukach były ukryte małe lampki. Gdy ujrzałyśmy, jak potraktowano w garderobie pozostałych, pomyślałyśmy, że i tak miałyśmy sporo szczęścia, bo niektórym z czół wystawały poroża, a ich wstydliwe części ciała przykrywały futrzane łatki; inni byli przebrani za latające chrząszcze, paradowali w sztywnych, błyszczących koszulkach z rozcięciem na plecach; jeden czy dwóch z konarami zamiast ramion. Do tego dodajcie istne zatrzęsienie skóry i piór.
Na tym nie koniec. Pamiętajcie, że nie tylko elfy zamieszkiwały las w pobliżu Aten. Gigantyczna, osiodłana mysz biegała tam i z powrotem. Króliczek w ślubnym wianku i welonie. Kilka ważek w maskach. Całe stado potężnych żab. Karły, wielkoludy, dzieci - wszyscy razem. Nagle poczułam się jak na tonącym statku. Ten film będzie kolosalną klapą, czułam to w kościach.
Dżyngis-chan nie żałował forsy na spektakl inauguracyjny. Zamówił stuosobową orkiestrę dawnych instrumentów, sprowadził ją z Berkeley, przebrał w rajstopy i krezy. Jeden z muzyków miał na głowie jarmułkę. Lutnie cholernie źle się stroją, pewnie dlatego wyszły z użycia, więc las w pobliżu Aten zgrzytał i świszczał od dysonansów, gdy muzycy próbowali się zgrać."

piątek, 12 października 2012

Entrez!

Tim Walker The Dress/Lamp Tree, 2001 http://timwalkerphotography.com/

Angela Carter Pani Domu Miłości (Czarna Wenus)
"Starucha zastukała kłykciami w płyciny drzwi; najbardziej uwodzicielsko pieszczotliwy głos, jaki kiedykolwiek słyszał w życiu, zawołał z silnym cudzoziemskim akcentem po francusku, w adoptowanym języku rumuńskiej arystokracji: - Entrez!
Najpierw ujrzał jedynie kształt, kształt promieniujący delikatną świetlistością, jako że chwytał i odbijał na swoich żółtawych powierzchniach tę odrobinę światła, jaka była w mrocznym pokoju: kształt przemienił się - któż by to przypuścił - w krynolinę z białego atłasu, przybranego tu i ówdzie koronką, suknię od kilkudziesięciu lat niemodną, która jednak niegdyś musiała być suknią ślubną. Następnie zobaczył dziewczynę, która tę suknię miała na sobie, dziewczynę tak kruchą jak szkielecik ćmy, tak chudą, tak wątłą, że wydawało mu się, jakby suknia utrzymywała się w piwnicznym powietrzu sama przez się, bez lokatorki - obdarzone własnym życiem baśniowe przebranie, w którym dziewczyna przebywała niby duch w machinie.
Jedyne światło w pokoju pochodziło z lampy palącej się niskim płomieniem pod ciężkim zielonkawym kloszem na odległym gzymsie kominka; towarzysząca podróżnemu starucha osłoniła dłonią swoją latarkę, jak gdyby chciała ustrzec panią przed zbyt nagłym widokiem gościa albo ustrzec gościa przed zbyt nagłym widokiem pani."

poniedziałek, 8 października 2012

Eat me!






Abelardo Morell Alicja w Krainie Czarów
 
Lewis Caroll Alicja w Krainie Czarów
Pan Gąsienica i Alicja przypatrywali się sobie nawzajem przez kilka minut w zupełnym milczeniu. Na koniec pan Gąsienica wyjął z ust fajkę i odezwał się słabym, śpiącym głosem:
- Kim jesteś?
Nie było to zbyt zachęcające. Alicja odpowiedziała nieśmiało:
- Ja... ja naprawdę w tej chwili nie bardzo wiem, kim jestem, proszę pana. Mogłabym powiedzieć, kim byłam dziś rano, ale od tego czasu musiałam się już zmienić wiele razy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał surowo pan Gąsienica. - Wytłumacz się!
- Nie mogę się wytłumaczyć - odrzekła Alicja - ponieważ, jak pan widzi, nie jestem sobą.

Jan Svankmajer Coś z Alicji (Něco z Alenky)

Margaret Atwood Kobieta do zjedzenia